Klasycznie zrobimy sobie dłuższy wstęp 🙂
W 2014r. zacząłem swoją przygodę związaną ze sportami sylwetkowymi. Dlaczego? Bo było to modne, bo chciałem ładnie wyglądać i nic poza tym? Udzielę Wam dokładnej odpowiedzi na te pytania, opisze jak do tego podchodziłem i dlaczego poszedłem w tym kierunku.
Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać cofając się o dwadzieścia pięć lat wstecz. Pierwszą dyscypliną, którą zacząłem, w życiu trenować był tenis ziemny, tak dobrze przeczytałeś/aś TENIS ZIEMNY. Miałem siedem lat, kiedy tato zawiózł mnie na pierwszy trening (za co będę mu bezgranicznie wdzięczny do końca naszych dni). Gościu sam od dziecka był związany ze sportem i doskonale wiedział co robi. Uprawiałem tenis ziemny intensywnie przez siedem lat, czyli do czternastego roku życia. Co mam na myśli pisząc intensywnie? Pięć jednostek treningowych w tygodniu, podzielone na trzy jednostki grupowe oraz dwie jednostki indywidualnie z trenerem. Jak patrzę na ten okres z perspektywy czasu, to wtedy zapaliła mi się w środku iskierka, żeby zostać trenerem. Żebyśmy się zrozumieli kurwa! Jak ja nie nawidziłem grać w tego tenisa!!! Mój tato wtedy też był dla mnie wrogiem numer jeden, liczyli się kumple i czas na osiedlu, spędzany po szkole, a nie te zasrane treningi. Całe szczęście tato był zdeterminowany i nie odpuszczał, w jakimś etapie mojego rozwoju dotarło do mnie, że naprawdę nie każde dziecko ma takie zaplecze trenerskie i może sobie na to pozwolić. Zacząłem się mocno przykładać do pracy, którą wymagał ode mnie trener oraz z tyłu głowy miałem myśl, że tato po prostu będzie dumny. (Mama to do tej pory klnie na tego tenisa hehe)
Zacząłem jeździć po turniejach, tych mniej prestiżowych oraz tych bardziej prestiżowych, mistrzostwa dolnego śląska, polski. Wszystko to działo się w przedziale wiekowym 10-14 lat. W tamtym momencie dotarło do mnie, że jestem strasznym indywidualistą mocno zawziętym i ukierunkowanym tylko na zwycięstwo. Tylko pierwsze miejsce wchodziło w grę nic mnie więcej nie satysfakcjonowało, NIC! I myślicie jak było ??
Za chuja nie mogłem wygrać turnieju !!!
Łamanie rakiet stało się już tradycją.
Wyobraźcie sobie ten widok dziesięciolatka, który naprawdę przeżywa to całym sercem i duszą, angażuje się w 120% i kolejny raz wali głową w ścianę. Byłem załamany, tak bardzo chciałem wygrać ten jebany złoty medal, że ciężko mi to opisać jaką miałem w sobie determinacje.
Ten okres na pewno mocno ukształtował mnie na całe życie, zero kompromisu, tylko moja gra ! Czy to dobre podejście? Nie będę Wam dawał teraz rad i wyznaczał drogi. Uważam, że nie ma dobrego podejścia, bo każdy wybór niesie za sobą konsekwencję, które trzeba umieć przyjąć na klatę. Jedna rzecz jest tutaj ważna… WAŻNE ŻEBYŚ TY ZGADZAŁ/ŁA się ze sobą i konsekwentnie realizował/a swoje założenia, tyle!! Ja nic bym nie zmienił, bo już jako dziecko wiedziałem czego chce i świadomie do tego dążyłem, jest to nie zmienne do tej pory. Często płace za to cenę, ale zawsze wiem, że warto.
Przełomowym momentem były mistrzostwa dolnego śląska, w których przegrałem odrazu w pierwszej rundzie i spadłem z turniej głównego do turniej pocieszenia. Czyli w skrócie przyjeżdzają kozaki w przedziale wiekowym 12-14 lat, dostaje na starcie w pierdol i mam możliwość zagrać w turnieju dla takich leszczy jak ja. Taki turniej na otarcie łez i o czapkę śliwek, ale najważniejszy był ten złoty medal ( który też tutaj można było wygrać). Zawody miały bardzo dużą frekwencję zawodniczą, więc zrobił się z tego naprawdę duży rozkład jazdy. Trzeba było wygrać pięć meczy żeby zdobyć złoto. Wtedy poukładałem sobie już w głowie, że jestem tu gdzie jestem, i tak samo jest dla mnie ważne to zwycięstwo jak zdobyć mistrza dolnego śląska, o którym już mogłem zapomnieć. Teraz jak się domyślacie wygrałem ten turniej i pierwszy raz w życiu zdobyłem swój upragniony medal. Pamiętam jak dziś te łzy szczęścia, które mi towarzyszyły. Ojciec do tej pory przy każdej imprezie rodzinnej na której polewa się wódeczka, wspomina: ,, Jak Ty się wtedy cieszyłeś, Jak My żeśmy się cieszyli ” hehe.
Oczywiście rakietę też połamałem, ale już wtedy ze szczęścia. Tak szczerze to do tej pory sam nie wiem co ja miałem z łamaniem tych rakiet, chyba za dużo wtedy się naoglądałem ZDF sport. Tutaj dochodzimy do momentu, dlaczego zacząłem przygodę ze sportami sylwetkowymi.
Kilka rzeczy mnie przekonało:
Indywidualna rywalizacja, której ewidentnie brakowało mi od czasów gry w tenisa. Sporty sylwetkowe naprawdę wymagają dużo wyrzeczeń, determinacji i konsekwencji, a ja chciałem się temu procesowi poddać. Najważniejsza rzecz, czyli nakarmienie swojego EGO. Zdobyć ten jebany złoty medal, ale już wagi państwowej albo nawet światowej, nie celowałem inaczej. Naprawdę wierzcie lub nie, w każdych zawodach jechałem po złoto, inny scenariusz nie wchodził w grę. Oczywiście Ci, co mnie śledzą to wiedzą co zdobyłem. Najgorszą porażką w przygodzie z Mens Physique był dla mnie wynik na Mistrzostwach Europy. Zdobyłem 4 miejsce i wtedy miałem długą bitwę ze swoim EGO, żeby sobie to poukładać w głowie i zrozumieć ten proces.
Zawsze w życiu przychodzi okres, w którym wkrada się rutyna i zaczynamy błądzić gdzieś myślami, zastanawiając się, jaki jest kurwa cel naszej egzystencji?. Tak było też z męską sylwetką, po prostu się wypaliłem do tego stylu życia i chciałem coś zmienić. Dalej interesowała mnie tylko indywidualna droga, proces i walka z samym sobą. Wtedy poszedłem na boks, bo czego nie? Przecież życie jest po to, żeby próbować i udowadniać SOBIE czy się nadajesz, czy jednak się nie nadajesz i może szachy są dla Ciebie. Nie spróbujesz, to się nie dowiesz. W dużym skrócie o boksie przygotuje osobny wpis, naprawdę polubiłem ten sport. Jak mam szczerze napisać to boks jest dla mnie najlepszą dyscypliną sportu, którą w życiu uprawiałem.
Równolegle w przygodzie bokserskiej pojawił się TRIATHLON. Stało się to wszystko dzięki mojemu przyjacielowi Martinowi, który zaprosił mnie do tej gry, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Tutaj się zaczyna ciekawa droga, która jest kolejną lekcją pokory, sprawdzianu charakteru, a z drugiej ze strony mega wolnością. Już wiecie jak na początku nienawidziłem grać w tenisa zmiennego, ja pierdole tak samo na początku, nie nawidziłem porannego pływania, w tym jebanym zimnym jeziorze!. Dalej pływanie jest moją najsłabszą stroną z tych trzech dyscyplin sportu, ale po 2 latach patrzę już na to totalnie z innej perspektyw. W wodzie jest taka cisza, że ja porównuje to z medytacją, uspokajam myśli i skupiam się wtedy na oddechu. Po treningu pływania jest niesamowite uczucie, człowiek czuje ten wydatek energetyczny, ale z drugiej strony myśli są tak oczyszczone, że duchowo jestem spełnionym gościem.
Rower i Bieganie daje mi już ten pierwiastek walki z charakterem, tutaj lubię przekroczyć próg swoich możliwości, czyli mówiąc kolokwialnie zajebać się w trupa. Paradoksalnie po takim wysiłku czuje się zajebiście, każdy, kto uprawia jakikolwiek sport, bardziej niż rekreacyjnie rozumie, o czym mówię. Martin zbudował team, w którym ja jestem odpowiedzialny za przygotowanie motoryczne. Mamy głównego trenera nad sobą, który prowadzi nas wyznaczoną przez siebie drogą. Jest to kolejny etap w moim życiu, który dał mi kolejną ważną lekcję. Być trenerem i mieć trenera to super sprawa, możliwość konsultowania z drugą osobą twoich wyników, usłyszenie prawdziwej konkretnej opinii, a nie tego, co chcesz usłyszeć, to wartość, która cały czas pach Cię w przód. Jeśli jesteś na etapie, w którym myślisz, że wiesz wszystko i sam wszystkim zarządzasz w każdym procesie, nie poddajesz tego żadnej konsultacji z drugą osobą, to właśnie przegrałeś. Przegrałeś jako trener. Serio.
Patrząc na aspekt periodyzacji treningowej, który doświadczyłem w sportach sylwetkowych, na okres stosowania dopingu, budowania siły, hipertrofii mięśniowej. Przeniosłem te aspekty mocno na triathlon. Zbudowaną bazę wcześniej, przede wszystkim najważniejszą matkę, czyli SIŁĘ, zamieniłem w moc, eksplozywności. Moje ciało ma tak zwany pancerz, więc po czasie, w którym przepracowałem etap wytrzymałości siłowej, jestem odporny na szereg działań zewnętrznych, z którymi spotykamy się uprawiając triathlon. Mam tutaj na myśli przeciążenia, które występują w triathlonie, zmiana płaszczyzn ruchu, środowisko, w którym musimy się odnaleźć wymaga od nas dużej adaptacji i pracy, którą trzeba wykonać w Specjalnym przygotowaniu motorycznym.
HYBRID ATHLETE to osoba, która posiada wiele cech motorycznych oraz tak zwanych skilli, odnajduje się w ciężarach (dwubój, trójbój, trening KB) ogarnia trening wytrzymałości tlenowej i beztlenowej, specyficzne cechy danej dyscypliny, czyli w przypadku TRI jest to jazda na rowerze, prawidłowa biomechanika biegu, oraz pływanie. Dużo nabyłem wiedzy wchodząc w każdy ten świat. Mam możliwość testować na sobie metody i plany treningowe, wyciągam wnioski i wyrabiam sobie zdanie, co działa a co nie. Oczywiście to, co działa na mnie nie znaczy, że zadziała na Ciebie i na odwrót. Wprowadziłem Was do tego jak się zaczęła ta historia, która trwa cały czas, w trakcie tej przygody prowadziłem triatlonistów z zakresu przygotowania motorycznego. Wchodząc w ten świat lepiej go zrozumiałem przez co łatwiej mi się programuje treningi. Postaram się przygotować wpis, w którym bardziej i opisze tę drogę treningową. W tym roku na horyzoncie jeszcze, póki pogoda pozwala cały czas treningi w aspekcie TRI i może jeszcze wlecą jakieś zawody 😉
Do następnego !
Pozdrawiam
DB.